Historia i korzenie mej fursony.

Może ktoś rozwija się literacko? Pochwalcie się tu swoimi opowiadaniami! :D
Amani

Historia i korzenie mej fursony.

Postautor: Amani » 22 kwie 2013, 19:34

Już dosyć dawno zaczęłam pisać opowiadanie, będące wytłumaczeniem pochodzenia i historii mojej lwiej fursony, którą jest Ciri. W mych wypocinach znajdują się fragmenty według mnie ociekające kiczem, jednakże są tutaj również takie, z których jestem chorobliwie dumna :).
Ażeby wam krótko wytłumaczyć, kim jest Ciri, podeślę link do jej wyglądu :). http://fav.me/d5sw2u8

Na razie będę wrzucała co jakiś czas kilka krótkich rozdziałów, aby nie rzucać od razu wielką ilością tekstu do czytania dla zainteresowanych :).
No to co? Jedziemy! :D


WSTĘP:

Kiedy będziecie czytać tę historię, będziecie świadomi, w jakich czasach musieli dorastać rodzice Ciri, oraz dlaczego obydwoje zostali zmuszeni do odejścia ze swych ziem...
Ich obu poznajemy podczas trwania wojny, pomiędzy stadem z Ziemi Ognia, a stadem z Zielonych Krain. Trwa susza, a jedyny zbiornik wody, będący w stanie zaspokoić pragnienie całego stada, a znajduje się on na ziemi niczyjej, przez co rozpętała się właśnie krwawa wojna, w której zginie wiele istnień, lecz to właśnie dzięki niej pojawi się na świecie ktoś wyjątkowy... Ale o tym potem...


ROZDZIAŁ 1:

Głośny ryk wyrwał z drzemki młodą lwicę. Oho, trzeba iść... Dziś jej pierwsze polowanie... Sonea podniosła się, przeciągnęła i spojrzała w niebo. Błękitne jak zawsze, lecz z północy nadciągały chmury, które miały przynieść życiodajny deszcz. Od ponad miesiąca nie spadła ani jedna kropla deszczu, co dawało we znaki jej stadu. Wiele starszych lwów umierało z pragnienia, podobnie z resztą jak lwiątka.
Kiedy lwica schodziła w dół, po kamieniach, jej brązowa sierść pięknie błyszczała w słońcu, a w jej oczach migotały wesołe iskierki. To było takie ekscytujące! Dziś stanie się dorosła!
Kiedy była już prawie na ziemi, zza wielkiego głazu wyszedł młody, beżowy lew, a Sonea powstrzymała parsknięcie śmiechem. Tą nadętą gębę rozpozna z daleka. Tym lwem był Aram, syn pary Alfa i oczywiście dziedzic tronu. Aram przywitał nadchodzącą lwicę szelmowskim uśmiechem.
- Witaj Soneo, pięknie dziś wyglądasz. - Powiedział i podszedł do niej, szturchnąwszy ją lekko w bok. Sonea wywróciła oczami. Irytowała ją pewność siebie Arama oraz to, że ubzdurał sobie, iż jak on odziedziczy tron, to ona zasiądzie u jego boku. Dobre sobie!
- Cześć Aram. Ty również nieźle się trzymasz. Wydaje mi się, czy wyregulowałeś brwi? - Odcięła się lwica, a na jej pysku pojawił się troszkę złośliwy uśmieszek.
Lew poczuł się dotknięty, lecz tylko cicho warknął.
- Mój ojciec nakazał mi, abym ostrzegł Cię przed niebezpieczeństwami, które mogą Cię czekać podczas twej wyprawy. - Powiedział, z miną ważniaka.
- Po pierwsze, musisz trzymać się z daleka od bizonów...(...) - Aram dał jeszcze półgodzinny wykład, co robić, a czego nie, podczas którego Sonea zajęła się pielęgnacją pazurów, które dziwnym trafem, po przemowie stały się czystsze niż zwykle... Nagle, z tego arcyporywającego zajęcia wyrwał ją podniesiony głos Arama
- ...i NAJWAŻNIEJSZĄ rzeczą, jaką musisz pamiętać, to unikaj lwów ze stada z Zielonych Krain. Zabiją Cię, jeżeli Cię zobaczą. - Lwica pokiwała pospiesznie głową i wstała, aby ruszyć w drogę, lecz Aram znów ją zatrzymał. Sonea westchnęła ciężko i spojrzała na niego, zniecierpliwiona.
- Ojciec prosił mnie o coś jeszcze. Mam mieć na Ciebie oko. - Powiedział i wyprzedził Soneę o kilka kroków, a kiedy stanął i odwrócił łeb w jej stronę, na jego pysku znów rysował się ten uwodzicielski uśmieszek.
- To co, idziesz piękna? - Spytał zawadiacko i ruszył w kierunku sawanny, a Sonea, prychnąwszy z niedowierzeniem, ruszyła za nim.


ROZDZIAŁ 2:

Arlen zacisnął powieki i przewrócił się na drugi bok. Ehh, to słońce... Pojedyncze promienie tej diabelskiej kuli wpadały przez szczeliny w ścianach jaskini i raziły ślepia lwa. Po chwili, do cichego zakątka wbiegło kilka lwiątek i Arlen już wiedział, że nici z kojącej drzemki. Przeciągnął się i ziewnął, ukazując swą wielką paszczę. Lew potrząsnął swą bujną grzywą i wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się i dostrzegł, że praktycznie wszyscy, oprócz wartowników wciąż śpią. Nagle, w głębokiej trawie, lew usłyszał szelest. Przyjął pozycję "bojową", po czym skoczył do źródła dźwięku, wywracając ofiarę. Wielkie było jego zdziwienie, gdy pomiędzy swymi łapami ujrzał swoją przyjaciółkę z dzieciństwa, Imani. Arlen zrobił wielkie gały i cofnął się, zaskoczony.
- I... Imani? Co ty tu... Skąd się tu wzięłaś? - Wydukał, nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Młoda lwica spojrzała na niego i roześmiała się wesoło.
- Przyszłam, na łapach. Postanowiłam zwiedzić nieco świata i uciekłam ze stada. A ty? Co tutaj robisz? Ostatnio widziałam Cię, jak razem z rodzicami odchodziłeś, płacząc. - Powiedziała i znów się zaśmiała.
- Ja? Ja, moja droga tutaj mieszkam, to moje stado. - Powiedział Arlen i usiadł, patrząc na Imani. Zmieniła się... Z tego małego, pyskatego lwiątka wyrosła młoda, niezależna lwica. Kiedy ta dwójka sobie tak rozmawiała, wspominając dawne czasy, z jednej z jaskiń wybiegło lwiątko, które wleciało centralnie w Arlena, przewracając się na brzuszek. Małe coś wstało, otrzepało się i zadarło łepek.
- Arlen, Arlen! Radius Cię woła, Arlen! - Mały nie mógł posiadać się z dumy, że sam alfa przysłał go osobiście. Lew westchnął, potargał lwiątko po łebku i wstał.
- To trzeba iść... Miło było mi Cię znów zobaczyć, Imani. - Powiedział i ruszył w kierunku jaskini alfy. Kiedy tam dotarł, przywitał go sam Radius. Największy i najsilniejszy lew w stadzie.
- Witaj, Arlenie. Dobrze, że jesteś. - Arlen schylił łeb, w geście szacunku i podniósł pytający wzrok na górującego nad nim lwa.
- Zapewne wiesz, że każdy dorastający lew musi wybrać, czy pragnie zajmować się młodymi, czy też woli raczej... bardziej fizyczną profesję... - Arlen jednak zaraz wtrącił
- Postanowiłem już, alfo. Pragnę zostać myśliwym, oraz pomagać w walce, podczas wojny. -
- Dobrze... A zatem zapewne już wiesz, że aby stać się myśliwym, należy razem z kilkoma lwicami udać się na polowanie o zmierzchu. - Powiedział Radius i zamyślił się, a po chwili dodał. - Wyruszysz dziś wieczorem. Możesz już odejść. - Powiedział alfa i wrócił do cienia, a Arlen znów się pokłonił i wyszedł z jaskini. Zbliżało się jego przeznaczenie...


ROZDZIAŁ 3:

Sonea szła kilka kroków przed Aramem, a całą jej uwagę zajął trop stada zebr, które były w pobliżu. Dodam, że upał był niemiłosierny, a na pustej sawannie nie można było znaleźć kawałka chłodnego cienia, który przyniósłby ochłodę dla wędrowców zmożonych wędrówką. Po chwili, lwica zawahała się, stanęła i zaczęła węszyć, lecz na próżno. Zgubiła ślad. Sonea zaklęła siarczyście i westchnęła. A tak dobrze jej szło... Aram, widząc zakłopotanie lwicy, podszedł do niej i szturchnął ją w bok i powiedział
- Chodź za mną, potrzebujesz odpoczynku. - Po czym ruszył naprzód, a Sonea chcąc, nie chcąc, musiała iść za nim. Po kilku godzinach drogi, dotarli na miejsce. Było to coś w rodzaju gaiku, na środku sawanny. Sonea rozejrzała się, zdumiona i ujrzała niewielkie oczko wodne, które połyskiwało wśród roślin jak... coś błyszczącego na pustyni. Błyskawicznie dobiegła do wody i zaspokoiła dręczące ją pragnienie, po czym położyła się w głębokiej, miękkiej trawie. Z tego uczucia błogości wyrwał ją głos lwa.
- Soneo, zostańmy tutaj na noc. Nie zdążymy wrócić przed zmrokiem, a nocna podróż po sawannie jest niebezpieczna. -
Sonea pokiwała głową i złożyła łeb na swych łapach, pogrążając się we śnie. Chwilę przed tym jak zasnęła, poczuła obok siebie ciało Arama, który położył się obok i przytulił lwicę. Sonea nie odpędziła go jednak. Była zbyt zmęczona...

***************************

Kiedy słońce zniknęło za horyzontem, do Arlena podeszły cztery lwice. Łowczynie, z którymi młody lew miał odbyć pierwsze polowanie. Przejechał wzrokiem po przybyłych i podniósł brwi, zawieszając wzrok na jednej z lwic.
- Imani? Idziesz z nami? - Spytał, nie ukrywając zaskoczenia.
- A no popatrz, mam dla Ciebie niespodziankę... Dołączyłam do twojego stada! Poszłam do alfy, a on mnie przyjął i kazał mi iść z tobą. - Odparła Imani, a w jej ślepiach błyszczały wesołe iskierki. Lew pokiwał głową, uśmiechając się i kiwnął łbem, pokazując w ten sposób, że czas ruszać.

Tylko osobniki z bardzo dobrym wzrokiem mogły dostrzec zmierzające ku zebrom sześć, ruchomych punkcików, które przemieszczały się bezszelestnie, a ich oczy delikatnie połyskiwały w mroku. Nagle, stado zebr stało się niespokojne. Zwierzęta zaczęły kwiczeć i biegać w kółko, zaniepokojone, a Arlen i lwice dostrzegli, co je spłoszyło. Była to wielka, ciemna istota, której gatunku nie dało się określić. Lwy zerwały się do ucieczki, a Arlen biegł z tyłu, by w razie czego ochronić lwice przed atakiem. Kurde, bohater się znalazł... Ale w każdym bądź razie, podczas tego szaleńczego biegu, na ich grupę wpadło stado spłoszonych zebr, a szlachetny Arlen dostał ze zgrabnego kopytka prosto w łeb, na skutek czego padł na ziemię, pozbawiony przytomności. Trawa była wysoka, więc nikt nie zauważył upadku lwa... Jak przez mgłę, Arlen widział ciemniejący obraz uciekających zwierząt. A potem wszystko znikło...

Wróć do „Opowiadania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości